Sama nie wiem od czego by zacząć opisywanie kursu, na który w końcu zdecydowałam się zapisać. Biłam się z myślami na jego temat chyba dobrze od ponad roku :-) I zawsze było - jeszcze nie jestem gotowa. Teraz wiem, że to był po prostu strach, że nie podołam, że jednak okaże się że w ogóle nie jestem w tym kierunku uzdolniona i moje marzenia legną w gruzach. Ostatecznie mój M pomógł mi się zdecydować i niczego nie żałuję! Nawet jeśli dobra w tej dziedzinie nie będę to przynajmniej spróbowałam :-)
Sam kurs jest bardzo ciężki. Zawód jubilera - złotnika jest naprawdę trudnym zawodem wymagającym rozległej wiedzy technicznej, wiedzy na temat materiałoznawstwa, technik wytwarzania i wielu, wielu innych rzeczy, nie mówiąc już o samym zmyśle artystycznym! Kurs jest podzielony na część teoretyczną i praktyczną. Przy pierwszych zajęciach chciałam stamtąd uciec jak najdalej! :-) Gdy nasz kochany "mistrz" zaczął opowiadać o chemii stosowanej w złotnictwie, o metodach lutowania, wytwarzania to po prostu szok! Przypomniały mi się studia na polibudzie, gdzie byłam na wydziale mechaniki i budowy maszyn :-)) Na samą myśl o praktyce przechodziły mnie ciarki! Ale jak na razie jestem po 3/4 całości zajęć i zamiast uciekać chcę tam spędzać czasu jeszcze więcej!!!!
Pierwszym naszym zadaniem było zaznajomienie się z piłką włosową :-) Cieniutka, niepozorna piłeczka, a w praktyce tragedia! Ile brzeszczotów zerwałam na swoim pierwszym w życiu monogramie nie zliczy nikt :-) Ale wyszło takie oto cudo:
Moje inicjały fikuśnie odwrócone :-) Projekt całkowicie mój, wykonanie również :-)))) Łącznie ze zlutowaniem zawieszki! Wisiorek wykonany z alpaki. Oj, łatwo nie było! Nie!
Kolejnym ćwiczeniem narzuconym nam przez "mistrza" :-) była obrączka. Niestety zdjęcia nie mam
:-( Wyszła całkiem, całkiem ale dumna z niej nie jestem. Zbyt mocno widać było lutowane połączenie.
Później przyszła pora na pierścionek klasycznej konstrukcji. Z cargą, bizą i kamykiem :-) I tu kilka zdjęć mogę pokazać. Wykonany ze srebra z kaboszonem z jaspisu. Wykonanie całkowicie moje, choć lutowanie łatwe nie było. Tu jednak stwierdzić muszę, że łatwiejsze niż przy alpace :-) Zdecydowanie najmniej lubię polerowanie !
No, a to jeszcze nie wszystko :-) Niestety, reszty przedmiotów jeszcze nie sfotografowałam więc pochwalę się nimi następnym razem. uczucie jakie ogarnia człowieka po wykonaniu rzeczy, o której myślał że nie ma na to najmniejszych szans jest po prostu nie do opisania!! Życzę Wam, aby w Nowym Roku każdy z was doświadczył go jak najwięcej razy!!!! :-)